WTOPA PLUS SIZE. FOREVER21 – DLACZEGO NIE CHCECIE MOICH PIENIĘDZY?!

O, jakże się cieszyłam. Ileż to sobie obiecywałam, kiedy moje otumanione nadmiarem bodźców oko wyłowiło z marketingowego bezładu logo Forever21 umieszczone na zasłaniających plac budowy plandekach. Łał – myślę sobie – Ameryka w Łodzi! Święto plus size! Kiedy odkryłam, że w łódzkiej Manufakturze otwierać się będzie pierwszy w Polsce sklep 5ego pod względem wielkości amerykańskiego odzieżowego giganta, przez dłuższą chwilę wyglądałam jak z memu Shut Up And Take My Money!
Motto firmy głosi, że zaspokoją moje pragnienie mody
Byłam w ekstazie. W ostatnim kwartale w Łodzi swoje salony otworzyły dwie zagraniczne marki odzieżowe, które prowadzą dobrze przemyślane i promowane linie Plus Size. Po latach kupowania ubrań w trybie myśliwego, czyli czajenia się na wyprzedaże (wtedy do sklepu często zwozi się wygrzebane z zakamarków magazynu resztki serii, których nikt wcześniej nie chciał na sklepie i często się okazuje, że jednak firma produkuje ubrania 44+), badanie oferty sklepów metodą prób i zwrotów (mam czarny pas w kupowaniu w Bon Prixie) czy polowania z nagonką na ciuchy w drugim obiegu. Po wszystkich latach mozolnego ubierania swojej rozłożystości w smaczne łaszki kosztem GODZIN spędzonych na szukaniu ciuchów, przed moimi oczyma roztoczyła się wizja, że oto są! Oto przybyli zza granicy, specjalnie dla Ciebie, moja miła grubasko, rycerze mody pod szyldem F21 i New Look. No kurde, nie wiem jak Wy, ale ja przebierałam nóżkami.
PLUS SIZE CUSTOMER SADSPERIENCE
Nie było mi dane dotrzeć na otwarcie, wybrałam się dwa dni później, wczesnym popołudniem. Ładny sklep. Duży. W miejscu mojego KappAhla, który w ostatnich czasach babcine fasony porzucił na rzecz przyzwoicie (jak na sieciówkę) skrojonych ubrań. Ubrań zaprojektowanych przez kogoś, kto w kobiecym ciele plus size widział kształt ludzki, nie powód do wstydu, który powinien na wieki wieków pozostać schowany w worku. Ale wróćmy do sklepu – trzeba im to przyznać, że ilość towaru wciśnięta w metraż jest oszałamiająca. Wszystko równiutkie, błyszczące i wołające “Kup mnie!”. I choć to już ta połowa miesiąca, w której zaczyna zostawać go za wiele na koniec wypłaty, pomyślałam sobie – niech tam! Muszę mieć trofeum. Zaczęłam krążyć. I krążyć. I krążyć. I im dłużej krążyłam wśród wieszaków uginających się pod odzieżą wycenioną wcale relatywnie do jakości i pomysłu, tym bardziej wśród tego tekstylnego zgiełku nie było dużych rozmiarów.
Dla przyzwoitości, zanim się wyrażę, dodam, że trzeba założyć w mojej inspekcji margines błędu – nie przebiłam się przez każdy z dostępnych wieszaków, regałów i półek. Otóż – miłe moje – ubrań w rozmiarze XL znalazłam 2 (słownie: dwie) sztuki. Jeśli dodać do tego kuriozalny przypadek crop topa w słoniki (bardzo mi się podobał! nosiłabym!), który wisi w sklepie w ilości 16 pięknych sztuk, a każda w rozmiarze M, to mnie z tego wychodzi najdurniej zatowarowany sklep odzieżowy, jaki widziałam. I stoi on na podium ex aequo z drugim z moich największych tegorocznych zawodów – New Lookiem. Oba w tym samym centrum handlowym.
JAK TO?!
Na litość, Forever21! Twoją linię Plus Size reklamują gwiazdy bodypositive – Ashley Graham, Denise Bidot; macie na Instagramie specjalne konto dla tej kolekcji; co poszło nie tak?! GDZIE SĄ UBRANIA, KTÓRE MOGŁABYM KUPIĆ?
Jest mi naprawdę przykro. Tym bardziej, że wypatrzyłam całkiem sporo perełek, które do mojej garderoby pasowałyby jak ulał. I tym najbardziej, że sekcja sportowa jest – jak na sieciówkę – oszałamiająco duża. Stanowi osobny dział, a nie smutne resztki przytulone do core collection. Gdyby nie dostępna na miejscu rozmiarówka, stanowczo przekroczyłabym zaplanowany na zakupy budżet.
NA POCIESZENIE
Należą się Wam oklaski za obsługę. Pani, która 19/09 ~17:00 opiekowała się przymierzalniami to jedna z najfajniejszych osób, jakie poznałam w sklepach. Imponująca wiedza o firmie i supersympatyczny rozmówca. Zdecydowanie osłodziła moją smutną w gruncie rzeczy wizytę w pierwszym polskim salonie Forever 21.
Mam dosyć odwiedzania sklepów, w których kupić to sobie mogę co najwyżej skarpetki! (Nota bene: skarpetki macie naprawdę ładne)